poniedziałek, 28 listopada 2016

Architektura ludzkiego wnętrza („Maum. Dom duszy” tekst: Heekyoung Kim, ilustracje: Iwona Chmielewska)


Czy fakt, że postanowiłem po raz pierwszy opisać na blogu książkę współtworzoną przez Iwonę Chmielewską świadczy o tym, że miejsce to osiągnęło coś w rodzaju blogowej dojrzałości? Być może, natomiast na pewno wiem jedno: bloga o literaturze dla dzieci prowadzić i o Chmielewskiej nie napisać to jak bez mała w Rzymie być i papieża nie widzieć. Erupcję jej talentu w literaturze dziecięcej, która dokonała się po roku 2000 (i trwa do dzisiaj) uznać można za symbol rosnącej rangi tego rodzaju twórczości, którą widzimy w Polsce. Chmielewska zresztą nie tylko na naszym podwórku jest znana. Należy do rosnącej grupy rodzimych twórców książek dziecięcych, którzy publikują z sukcesami na całym świecie. Jak ktoś kiedyś napisze syntezę pt. „Historia literatury dla dzieci po 1989 roku” to powinien poświęcić artystce z Torunia sążnisty rozdział.



„Maum. Dom duszy” (Wydawnictwo Warstwy) nie jest książką autorską, ale owocem współpracy z koreańską pisarką Heekyoung Kim. W największym skrócie jest to poetycki traktat o duszy. Tylko co to jest za dusza? Wszak dusz jest pełno. Nie jest to byt niełatwy do zdefiniowania i w zależności od religii, filozofii czy też języka znaczący trochę co innego. Na przykład religia chrześcijańska mówi, że dusza ludzka ma naturę rozumną i jest nieśmiertelna. Ale polski język potoczny twierdzi, że możną duszę mieć na ramieniu, może nam w niej grać i można wyznawać zasadę hulaj dusza. Dla mnie zatem jest bytem jednocześnie dogmatycznie poważnym, ludycznie rubasznym i metafizycznie płochliwym. Mógłbym teraz dodać jeszcze kilka definicji, porównać kilka religii i polać to wszystko popkulturowym sosem – tylko w zasadzie jaki miałoby to cel? Zapoznanie się z treścią książki pozwala od takich dywagacji uciec. W tym przypadku dusza to pojęcie symbolizujące ludzkie wnętrze. Maum po koreańsku oznacza wszystko to, co składa się na duchowość człowieka: charakter, emocje, umysł, pamięć… 



Książka Heekyoung i Chmielewskiej nie skupia się zatem na rozważaniach religijnych, ale po prostu traktuje o człowieku, to interesujące humanistyczne dociekania przeprowadzone zarówno na poziomie tekstu, jak i ilustracji. Heekyoung porównuje duszę do domu i to architektoniczne porównanie, które – nie będę ukrywał – na początku wydawało mi się trochę wyświechtane i ryzykowne (bo łatwo może osunąć się w banał), udało koreańskiej autorce pięknie wybronić. Są tutaj fragmenty, które zapadają w pamięć, mimo tego iż złożone zostały z elementów znanych:


W domu duszy są schody.
Kiedy kłócisz się z kolegą, masz przed sobą dziesięć schodów.
Kiedy robisz przykrość mamie, masz do pokonania sto schodów.
Gdy sprawa jest jeszcze trudniejsza, masz ich przed sobą tysiąc.
A bywa, że schody nigdy się nie kończą.


„Wyblakłe” ilustracje w „Maum” to płaszczyzna osobna, a jednocześnie silnie zespolona z tekstem. I tak wiem, że to zdanie może wyglądać na sprzeczność. Artystka z Torunia uważa przecież, że ilustracje w książce powinny prowadzić własną narrację. Od początku swojej twórczej drogi pokazuje co naprawdę znaczy gatunek picture booka, u nas trochę niefortunnie spolszczonego na „książkę obrazkową”. Chmielewska pokazuje nam wszystkim (nawet jedynie piszącym o książkach) ten wspaniały, wyższy cel, to dążenie literatury dla dzieci do zyskania pełnej autonomii, do wyzwolenia się z gęby „bajeczek na dobranoc”. To jest właśnie ten moment, w którym na usta ciśnie mi się słowo „sztuka” i nie czuję, że brzmi ono fałszywie.
Mamy więc tutaj filozofującą poezję i metaforyczną, malarską ilustrację, która została stworzona do interakcji. Zamykanie książki, obracanie, patrzenie pod kątem – pozwala to czytelnikowi odkryć w „Maum. Dom duszy” dodatkowe treści.

A na koniec mam takie przemyślenie, może, ja wiem, trochę głupie, do którego nie powinienem się tutaj przyznawać. Ale co tam! Jak patrzyłem na tę książkę z zewnątrz (przez pryzmat blogowych recenzji na przykład) to wydawała mi się jakimiś artystowskimi nudami, ale kiedy sam ją przeczytałem moim dzieciom, kiedy się z nią zmierzyłem osobiście, indywidualnie i samodzielnie to zrozumiałem, że jest to książka mądra i piękna. Cóż, chciałbym częściej tak owocnie się mylić...

/BW/
Share:

5 komentarzy:

  1. Iwona Chmielewska nazywa picturebooki książkami obrazowymi i w jej przypadku to rzeczywiście są obrazy, które nie tylko tworzą opowieść, lecz są jakby otwartymi kartami do refleksji, przeżywania, odkrywania własnych prawd. Wszystkie książki Chmielewskiej są niezwykłe, wyjątkowe, choć - tak ja piszesz - może nie widać tego na pierwszy rzut oka. Ja je lubię dawać do przeglądania znajomym i patrzeć, jak z każdą stroną szczęka opada im coraz niżej ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że je tak nazywa, co jednak też nie jest zbyt szczęśliwym określeniem. Oczywiście chodzi jej o "obrazy", ale założę się, że większość osób skojarzy to z np. "obrazowym myśleniem".
      Zazdroszczę znajomych:)

      Usuń
  2. Co do tych "nudnych" recenzji - może ciężko napisać i ująć w słowa to, co tak zapada w nas (i sprawia, że "szczeka opada"?) ;)

    A z koreańskimi imionami i nazwiskami jest tak, że najpierw nazwisko, potem imię :)
    Ciekawa jestem, jak odbierzesz "OBIE" z punktu widzenia PANA Czytacza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj wstyd z tym zapisem, ale już mi życzliwi ludzie zwrócili uwagę i poprawiłem. "Obie" - skoro polecasz to sięgnę. Chmielewska to w zasadzie jeszcze przede mną...

      Usuń
    2. to polecam jednak coś innego jeśli przed Tobą
      "Kłopot"
      "W kieszonce"
      "Cztery zwykłe miski"
      "O tych..."
      na początek :)

      Usuń

Chcesz coś dodać? Śmiało!