czwartek, 13 kwietnia 2017

, ,

Rodzice głosu nie mają


Mimo iż to pierwsze zdanie recenzji wyłożę karty na stół od razu: biorąc do ręki „Agencję Wynajmu Rodziców” Davida Baddiela (Wydawnictwo Lemoniada) spodziewałem się przeczytać książkę zabawną i rozluźniającą, tymczasem wprowadziła mnie w spore przygnębienie. Powiecie, że nie stanowię „targetu” tego rodzaju pisarstwa, bo jestem przecież rodzicem, czyli kimś kogo rola została w świecie przedstawionym tej powieści (zgodnie zresztą z zamysłem fabularnym i tytułem), poważnie osłabiona ideologicznie, żeby nie rzec zmarginalizowana. Jednak w tej książce nie przekonał mnie ani świat rodzicielski, ani dziecięcy.



Już punkt zawiązania akcji jest dyskusyjny pod względem etycznym: oto chłopiec Barry, miłośnik Jamesa Bonda i Lionela Messiego, swą egzystencję opiera głównie na utyskiwaniu na rodziców, którzy są nudni, mało znani, wymagający i... (uwaga!) biedni. Ojciec pracuje w Ikea a mama jest asystentem nauczyciela – podczas gdy rodzice jego kolegów Jake’a, Lukasa i Taja noszą modne ciuchy i są wyluzowani. Barry też chce takich mieć, zamiast swoich biednych nudziarzy. Ciekawy początek, nieprawdaż?

Akcja zaczyna się na pięć dni przed dziesiątymi urodzinami głównego bohatera. Barry marzy o imprezie w stylu Jamesa Bonda, ale na domyślność i finezję rodzicieli nie ma co liczyć…W chwili gniewu mówi więc, że chciałby mieć innych rodziców i oto zostaje przeniesiony do świata równoległego, w którym to dzieci wybierają sobie opiekunów. Przez każdy z pięciu dni, które pozostały do dnia urodzin, Barry będzie testował inny „zestaw rodziców”. Pary o wymarzonych cechach chłopaka (bogaci, znani, wysportowani, luźni) stanowią egzemplifikację najgorszych schematów znanych z mediów i literatury. Są więc bogacze z posiadłością upozowani na brytyjską arystokrację, celebryci uzależnieni od występowania w mediach (Baddiel wyśmiewa tutaj Brangelinę), sfiksowani fanatycy sportu i zdrowego stylu życia i wyluzowani hipisi. Właśnie na prezentacji i wyśmiewaniu tych postaw w dużej mierze opiera się humor tej książki. Szkoda, że robione jest to z wyczuciem słonia w składzie porcelany. Może i dzieci to bawi, a może to ja jestem naiwny – ale czy przez literaturę nie powinniśmy kształtować jednak nieco odmiennych wzorców?


Pierwszy mój zarzut do AWR jest taki, że ciężko mieć sympatię do któregokolwiek występującego tutaj bohatera. Na pewno nie budzi jej Barry – jego materialistyczny stosunek do świata, jego relacja z rodzicami i siostrami bliźniaczkami, jego marzenia żeby najbliższym dopiec do żywego – niby to wszystko znamy z dziecięcego spojrzenia na świat, ale tutaj przedstawione to zostało bez dystansu, bez zaakcentowania tej granicy, dzięki której czujemy że są to w jakimś tam stopniu normalne etapy okresu dojrzewania. Zabrakło zniuansowania, przez co zamiast pobłażliwie się uśmiechać, czujemy przerażenie...

Niekorzystnie zostali przedstawieni także rodzice Barry’ego – ojciec, którego syn pasjonuje się Jamesem Bondem nie rozpoznaje „Casino Royale” z Davidem Nivenem, od tego z Danielem Craigiem, rodzice opierają wszystko na zakazach, niby postępują właściwie, ale nie dają żadnej alternatywy, zostali przedstawieni jako wiecznie zmęczeni, rozdrażnieni, znudzeni. Przypominają trochę rodzinę, jaką w swoich filmach lubi pokazywać Mike Leigh. Tylko u brytyjskiego reżysera zawsze dochodzi do jakiegoś katharsis, spadają maski i ludzie pokazują swoje prawdziwe uczucia i pragnienia głęboko skrywane. W AWR nic takiego nie ma miejsca. Po prostu w tej książce ani Barry, ani jego siostry, ani trzej koledzy, ani rodzice nie wzbudzają przyjaznych uczuć. Nie ma za kogo trzymać kciuków.

Kolejna niedopracowana rzecz to świat alternatywny, czyli miasto wyglądające jak Londyn, ale rządzone przez dzieci... Czy aby na pewno? Trudno na to pytanie odpowiedzieć – mamy tytułowe AWR kierowane przez dzieci, ale dorośli dalej mają majątki, sławę i dużo do powiedzenia. Trudno zrozumieć dlaczego tak bardzo zależy im na posiadaniu dzieci? Niekiedy któremuś wymyka się (słowem albo uczynkiem), że dzieci tak naprawdę nie chcą – ale kto ich zmusza do udawania zainteresowanych? Tego się nigdy nie dowiadujemy. Podobnie jak tego, co stanie się z Barrym jeśli nie wybierze rodziców przed dniem 10 urodzin. I tego dlaczego w świecie alternatywnym dzieci pracują, ale wciąż mieszkają z rodzicami. Wreszcie tego skąd te dzieci się tutaj biorą? Rozumiem, że te wszystkie niekonsekwencje i białe plamy miał uwiarygodnić sen (śpiączka) głównego bohatera. Według mnie nie uwiarygodnił.

Autorem książki jest amerykański komik, więc czytając w pewnej chwili pomyślałem, że to nie jest książka dla dzieci, ale zawoalowana pod postacią książki dla dzieci satyra na dzisiejsze czasy, postawy rodziców i modele wychowania. Przyznaję, że wtedy łatwiej mi zrozumieć tę fabułę, ale, przepraszam, jest to satyra na poziomie amerykańskich niby-śmiesznych komedii w stylu „American Pie” – autor upakował tutaj mnóstwo gagów, które przeważnie opierają się na „zabawnych” nazwiskach, tytułach filmów i piosenek (o puszczaniu bąków), a śmieszne sytuacje ograniczają się do fizjologii.

Mała próbka humoru: matka Barry’ego in spe, lady Raczej-Nadziana, wymienia zadania swojej licznej służby, wymieniając m.in. wydłubywacza kóz nosa. I teraz cytat:
- Nie bądź śmieszna, lady R.-N. – powiedział lord Raczej-Nadziany. – Wiesz, że musieliśmy zwolnić osobistego wydłubywacza. – zwrócił się do Barry’ego – Okazało się, że ukradkiem je zjadał.


Brakuje tutaj ciekawej i dobrze obmyślonej fabuły, którą próbuje się zastąpić akcją. Ale ta akcja oparta na schemacie: Barry wybiera rodziców – poznaje ich fiksację – bierze udział w zorganizowanym przez nich przyjęciu urodzinowym szybko staje się nużąca i przewidywalna. Język tej powieści jest niezwykle ubogi, chociaż tutaj jestem ostrożny, bo nie znam oryginału. Chociaż współczesna powieść dla dzieci/młodzieży nie bawi się w zbędne opisy czy przydługie charakterystyki to jednak jakiś cień refleksji byłby wskazany.

Na końcu niby dostajemy happyend, ale jest on skrótowy, napisany po łebkach, w kilkunastu zdaniach, dla mnie mało wiarygodny. Na pewno nie jest on w stanie odkręcić wszystkiego, co epatowało nas przez poprzednie trzysta i kilka stron. Szczególnie jeśli czytelnikiem tej książki będzie młody człowiek. Jemu zostanie w głowie, że może robić co chce, bez żadnych konsekwencji.

Jeśli coś się autorowi tutaj udało to uświadomienie czytelnikowi jak popaprany i pusty może być dzisiejszy świat nakręcany przez media. Nie sądzę jednak, żeby taką refleksję wysnuło czytające „Agencję Wynajmu Rodziców” dziecko.

/BW/


Agencja Wynajmu Rodziców
tekst: David Baddiel
ilustracje: Jim Field
Wydawnictwo Lemoniada
 


Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!